Podobnie jak firmy budowlane, projektanci potrzebują waloryzacji swoich kontraktów. Inwestorzy powinni też walczyć z cenami dumpingowymi, śmielej niż dotychczas wykluczając z przetargów firmy oferujące rażąco niskie ceny. Warto ponadto zaczynać prace projektowe i innego rodzaju przygotowania z większym wyprzedzeniem – mówi w rozmowie z Rynkiem Infrastruktury prezes zarządu MGGP SA Paweł Grad.
Czy istnieją obiektywne metody wyceny pracy intelektualnej projektantów? Jak wyliczyć, o ile powinno się zwaloryzować wynagrodzenie za nią?
Nie rozumiem opinii – wyrażonej podczas debaty przez radcę Generalnego Dyrektora Dróg Krajowych i Autostrad Tomasza Kwiecińskiego – jakoby waloryzacja, o której mowa, była trudna do wyliczenia. Wszyscy mamy świadomość tego, w jaki sposób na przestrzeni ostatnich lat wzrosły koszty. Wskaźniki inflacji oraz kosztów wynagrodzeń i usług również są powszechnie znane – i nikt nie podważa faktu, że wzrost był znaczący. W mojej ocenie problemem jest po prostu brak decyzji o wprowadzeniu waloryzacji dla projektantów i inżynierów.
W zgodnej opinii branży najniższa cena nie powinna być jedynym kryterium wyboru projektanta czy inżyniera kontraktu. Jakie kryteria, w Pana ocenie, byłyby optymalne?
Debata na ten temat toczy się od lat – podobnie jak na temat kryteriów wyboru wykonawcy. Nie jestem w stanie podać idealnej recepty – ale wykorzystanie takich narzędzi, jak ocena potencjału kadrowego podmiotów, ocena doświadczenia czy w jakimś zakresie ocena podejścia i metodyki realizacji zadania może przyczynić się do wyboru najlepszych firm. Oczywiście między poszczególnymi wariantami kryteriów pozacenowych trzeba zachować właściwe proporcje.
Problemem nie jest jednak brak stosowania kryteriów pozacenowych – ale to, w jaki sposób klient formułuje zapytanie ofertowe i związane z nim dokumenty. Znaczenie ma też późniejsza ocena ceny zaproponowanej przez oferenta. Dziś wystarczyłoby, nie wprowadzając daleko idących zmian, we właściwy sposób oceniać kwoty podane przez uczestników przetargu. Warto korzystać w pełni z wszystkich zasad związanych z rażąco niską ceną, a w razie potrzeby – wykluczać składających nierealnie niskie oferty z przetargu. Zmotywowałoby to firmy do podawania bardziej racjonalnych wycen. To szczególnie istotne dziś, w przededniu startu nowej fali inwestycji. Nie psujmy rynku realizacjami wycenionymi poniżej kosztów lub na granicy. Takie błędy na początku dużego programu inwestycyjnego mogą przyczynić się do jego niepowodzenia.
PKP PLK na ogół ogłasza przetargi na duże inwestycje w formule „buduj”. GDDKiA częściej wybiera tryb „projektuj i buduj”. Które podejście, Pana zdaniem, sprawdza się lepiej?
Jestem za ogłaszaniem osobnych przetargów – najpierw na projekt, potem na budowę. Warto oczywiście pamiętać o różnego rodzaju mechanizmach umożliwiających optymalizację realizacji. Im lepiej przygotujemy inwestycję, tym lepsza będzie jej realizacja. Nie zgadzam się z argumentem, że proces „projektuj i buduj” jest szybszy: kontrakty w tym systemie w GDDKiA były realizowane z dużymi opóźnieniami. Jestem zwolennikiem rozpoczynania prac przygotowawczych odpowiednio wcześnie – jeszcze przed tym, jak pojawią się nowe środki finansowe. Angażowane tu kwoty nie są tak duże, jak na etapie budowy. Życzyłbym sobie, aby inwestorzy starali się wyprzedzać przyszłe perspektywy finansowe o kilka kroków – i wcześnie rozpoczynali procesy projektowe dla zadań przewidzianych w ich programach inwestycyjnych.
Czy złożone przez pełnomocnika rządu deklaracje w sprawie kontynuacji programu inwestycyjnego CPK są dla Pana satysfakcjonujące?
Co do zasady – tak. Nie padły tu zapowiedzi zamknięcia programu ani wstrzymania realizowanych już przedsięwzięć. To dla naszej branży dobry sygnał, również z punktu widzenia jej stabilności. Nie padły wprawdzie konkrety co do skutków dla projektowanych już i planowanych zadań – ale będziemy pytać o nie, dopóki nie usłyszymy odpowiedzi.
Jesteśmy zaangażowani w prace nad komponentem kolejowym – projektujemy jeden z odcinków linii 85 między Łodzią a Wrocławiem. Zamierzamy ubiegać się o kolejne zlecenia, również – być może – związane z komponentem lotniskowym czy z infrastrukturą energetyczną lub środowiskową.
Jakie inne duże projekty opracowuje obecnie MGGP?
W konsorcjum z Egis projektujemy
nową linię Podłęże – Piekiełko, mającą przyspieszyć podróże koleją z Krakowa do Nowego Sącza i Zakopanego. Pracujemy też nad projektem modernizacji magistrali E75 między Białymstokiem a Ełkiem (część inwestycji już się rozpoczęła). Jesteśmy też zaangażowani w nadzór nad dużymi inwestycjami: jedne z bardziej rozpoznawalnych to przebudowa stacji Warszawa Zachodnia, budowa systemu ERTMS/GSM-R na sieci PKP PLK, a także budowa wielu odcinków dróg ekspresowych.
Z czego, w Pana ocenie, wynika tak duże opóźnienie kontraktu na ERTMS i tak napięte relacje między inwestorem a wykonawcą?
Cały ten kontrakt można uznać za wielkie studium przypadku. Nie ma jednej przyczyny. Do trudności tej inwestycji przyczynił się cały szereg zdarzeń, zarówno zjawiska, które dotknęły nas wszystkich – pandemia COVID-19, wojna w Ukrainie oraz inflacja – jak i stopień skomplikowania całego kontraktu, dotykającego całego organizmu kolejowego. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, iż jeden z czterech członków konsorcjum, firma Herkules Infrastruktura – odpowiedzialna za budowę masztów do instalacji nadajników GSM-R – złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości. Wobec całej złożoności technicznej i budowlanej trudno było znaleźć optymalną ścieżkę realizacji tego zadania. Również dialog między inwestorem a wykonawcą pozostawiał wiele do życzenia – dopiero teraz kwestia ta jest stopniowo rozwiązywana. Zabrakło też stałości i konsekwencji działania. Liczę na to, że obie strony osiągną porozumienie co do tego, w jaki sposób i w jakim terminie inwestycja będzie mogła być ukończona.
Czy MGGP odczuwa problemy kadrowe?
Jesteśmy dużą organizacją: liczba zatrudnionych u nas osób to ok. 370. Rekrutacja jest prowadzona przez cały czas. Poszukiwanie nowych ludzi, budowa nowych zespołów i zmiany w dotychczasowych zespołach traktujemy jak proces, nieustanne wyzwanie. Trudno mi jednoznacznie ocenić, czy dziś jego skala jest większa, niż np. 5 lat temu. Mamy do czynienia z systemowym problemem: coraz trudniej rekrutować z rynku pracy osoby młode z kwalifikacjami. Dlatego stawiamy na edukację ludzi, których już przyciągnęliśmy, w ramach naszej organizacji. Zatrzymując ich w firmie i inwestując w nich, budujemy kadry na przyszłość.