Państwowe koncerny: PGE, Tauron, Enea i KGHM podpisały w Krynicy porozumienie w sprawie ich zaangażowania w spółkę PGE EJ1, której celem ma być budowa pierwszej elektrowni atomowej w Polsce. – Moim zdaniem przy obecnym stanie prawnym ta inicjatywa nie ma większego znaczenia. Z jednego zasadniczego powodu: budowa elektrowni atomowej ma kosztować 60-70 mld zł, na co uczestniczące w projekcie spółki nie stać – oznajmia Żmijewski.
Ekspert wyjaśnia portalowi „RynekInfrastruktury.pl”, że gdyby nawet PGE, Tauron, Enea i KGHM zrezygnowały z wszystkich zaplanowanych przez siebie inwestycji i tak nie byłyby w stanie wystarczającej sumy zebrać. – Do tego projektu jest niezbędne zewnętrzne finansowanie. By je zapewnić niezbędne są nowe regulacje gwarantujące opłacalność funkcjonowania atomowej siłowni – dodaje.
Żmijewski zaznacza, że właśnie o to zadbali Brytyjczycy, który przystępują do budowy kolejnej elektrowni jądrowej. Jej inwestorem jest koncern EDF, z którym rząd zawarł tzw. kontrakt różnicowy. W tej umowie rząd brytyjski ustalił cenę, jaką EDF będzie otrzymywać za prąd z nowej siłowni (gwarantujące opłacalność). – Przewidziano tam jednak dwie opcje. W sytuacji gdy prąd dostarczany przez elektrownię do sieci okaże się faktycznie droższy niż cena prądu w sieci, rząd zwraca różnicę elektrowni. I odwrotnie, gdy prąd z atomu będzie tańszy niż na rynku, EDF ma zwraca różnicę rządowi – tłumaczy ekspert.
Ten mechanizm gwarantuje inwestorom finansowym i branżowym zwrot z inwestycji, a rząd zyskuje pewność, że pieniądze na budowę się na pewno znajdą. Jednak tego typu rozwiązanie naraziło Brytyjczyków na zarzut niedozwolonej pomocy publicznej. By kontrakt z EDF wszedł w życie musiała wyrazić na to zgodę Komisja Europejska. I tak też się stało w sierpniu.
– Nie rozumiem dlaczego polski rząd wiedząc od dawna o brytyjskich planach, nie przygotował regulacji umożliwiających zawarcie podobnego różnicowego kontraktu. Była przecież realna szansa na to, by Bruksela wydała zgodę na budowę dwóch siłowni jądrowych w podobnym czasie. To, że dostali ją Brytyjczycy nie oznacza, że gdy z naszym projektem będziemy gotowi zostaniemy potraktowani w ten sam przychylny sposób. Argument, że wcześniej zgodę dostali Brytyjczycy, nie musi wcale zadziałać – ocenia w rozmowie z portalem „RynekInfrastruktury.pl” Krzysztof Żmijewski.