Arek Kowalczyk
W natłoku letnich wywczasów i egzotycznych konkurencji olimpijskich, mignęła tylko informacja o awarii sieci energetycznej w Indiach. Do Europy wiadomości doszły skąpe, bo wszyscy jeśli już wpatrzeni są w telewizory, to oglądają prawdopodobnie pierwszy raz w życiu tak intrygujące konkurencje sportowe jak badminton (i Chinki, które chcą przegrać na siłę), hokej na trawie (zawodnicy maja prawdopodobnie automatycznie wadę kręgosłupa po 2 latach uprawiania dyscypliny), czy podnoszenie ciężarów kobiet (według mnie powinno być jednak zabronione z powodów estetycznych).
Ja na przykład byłem zafascynowany pojedynkiem w tenisie stołowym, gdzie grali reprezentanci Polski i Hiszpanii, ale jak się przypatrzeć to z obu stron stołu był Chińczyk. Polski Chińczyk w okularach bodajże przegrał, ale nie zmienia to faktu, że po czarnoskórych piłkarzach mamy też i importowane inne specjalistycznie sportowe nacje.
W innych telewizjach i zwłaszcza w prasie anglojęzycznej pokazało się więcej informacji o Indiach – bo też jest to przecież kra,j który dostarcza ogromnej ilości usług do nowoczesnego świata. Indie są też jak wiadomo największą demokracją i największą korupcją w światowej demokracji, a teraz też od kilku dni i światowym, rekordzistą w awariach energetycznych (chyba już nie do pobicia). Zaczęło się w poniedziałek (370 milionów ludzi bez prądu) i zaraz po prowizorycznej naprawie padło jeszcze więcej (w 20-tu północnych i wschodnich stanach) pozostawiając 650 milionów bez dostępu do elektryczności. To absolutny światowy rekord – były już spektakularne kilkumilionowe (licząc w konsumentach) problemy w Europie i spektakularny blackout w USA w 2003 (od 10 do 30 milionów w aglomeracji New Jork i okolice). Tym razem padła sieć na terytorium obszarowo kilka razy Polski na dodatek w dramatycznie gęsto zaludnionych indyjskich miastach.
W Indiach zainstalowana moc to około 180 tys. MW (Polska razy 4,5) z czego prawie 20 tys. w energetyce odnawialnej. Pomimo ogromnych nakładów, zapotrzebowanie rośnie dramatycznie szybciej – planowane są w kolejnych latach nowe inwestycje (pomimo że wybudowano około 50 tys. przez ostatnie 5 lat), to nawet ponad dodatkowe 100 tys. megawatów. Indie dramatycznie chcą konsumować więcej energii elektrycznej. Miliony ludzi aspirujących do klasy średniej i ich domowe urządzenia (np. klimatyzatory, które stały się synonimem bogactwa) i rosnący przemysł oraz usługi – to wszystko daje dynamikę około 10 proc. rocznie (co najmniej).
Plany i inwestycje nie nadążają za potrzebami. Z jednej strony ta sama choroba, która toczy całe światowe inwestycje energetyczne – przedłużające się terminy dostaw i uruchomień (mieliśmy sami przykłady, kiedy nasze usługi kupione wcześniej trzeba było dostarczać 2 lata po pierwszym harmonogramie, bo dopiero wtedy elektrownia ruszyła). Z drugiej, za duży optymizm władz i decydentów połączony z typowym nepotyzmem, korupcją i możliwością napychania kieszeni przy wielkich inwestycjach. Każdy też, kto miał doświadczenie w projekcie energetycznym w Indiach wie, jak jest tam technicznie i jak niektóre z problemów są rozwiązywane (patyk, scyzoryk, kawał drutu i „no problem”).