Arek Kowalczyk
Na początek Olimpiada – w tym roku trochę taka udawana, bo zimowa, ale teraz po kolejnym złotym skoku i łyżwach wygrywających o 0,003sek – stanie się ważnym czynnikiem naszego życia. Moja żona wpadła w trans więc transmisja leci dosyć często. Pozwala to zapoznać się na przykład z niesłychanie emocjonującymi przejazdami skeletonistów. Okazuje się że z kawałka większej deski można, z przymocowanym czymś w rodzaju małych płóz, jeśli położy się na płasko i rzuci głowa w przód, zrobić medalową konkurencję sportową. Skeleton jak się okazuje, wywodzi się z cresty – czysto szwajcarskiego sportu wywodzącego się z saneczek, a jako konkurencja olimpijska pojawiło się tylko w 1928 i 1948 jako crest i przy okazji olimpiad w Szwajcarii, a dopiero jako skeleton od 2010.
W ogóle ten zestaw konkurencji jest fascynujący. Jako dyletant mylę saneczki ze skeletonem i bobslejem. Za czasów dzieciństwa, jak w Warszawie była zima ze śniegiem, to zjeżdżałem z góry w konkurencji olimpiada podwórkowa, a tu okazuje się, że można to wszystko rozmnożyć na kilkanaście medali i co najmniej dwa światowe związki sportowe. Oglądam więc z entuzjazmem i na razie najwyżej stawiam jednak sztafetę saneczkarską (tak jest !! – najpierw mężczyzna , potem kobieta a potem dwójka). Zresztą dwójki saneczkarskie jak zawsze przynoszą też niesłychane efekty wizualne. Dwóch bardzo ciasno odzianych młodzieńców, na wąziutkich saneczko-płozach, tym razem nogami do przodu, w pozycji leżenia na sobie i ugniatania genitaliów. Zaiste – daleko odeszły konkurencje zawodniczo-olimpijskie od radosnego zjeżdżania na sankach, jakie widziałem w młodości.
Od Olimpiady, która nawet jako zimowa jest jednak czasami świętem, trzeba za kilka miesięcy przejść w prozę życia jaką jest okres kilku następujących po sobie wyborów. Permanentna kampania wyborcza , na oko chyba do kolejnej wiosny 2015. Problem jest poważny, bo wybory nie sprzyjają podejmowaniu żadnych decyzji, doprowadzaniu spraw do końca, zajmowaniu się prozaicznymi czynnościami i trudnym przekonywaniem do ważnych spraw. Niezależnie od jakiejkolwiek frakcji politycznej, czy też aktualnego zestawu będących u władzy lub w opozycji – czeka nas jedynie festiwal obietnic, pokazowych zdjęć, przecinania wstęg, zagniewanych wypowiedzi przechodzących potem w ostry protest a na koniec już czyste kalumnie i agresywny atak.
Nie mam niestety żadnych złudzeń – w tym roku będzie tak samo. Wielką bolączką Polski jest brak wypracowania czegoś w rodzaju „globalnego porozumienia” dotyczącego najważniejszych spraw – właśnie choćby wojska, polityki zagranicznej i - co mi się marzy - energetyki. Jest bowiem jakaś pewna podstawowa linia, zbiór zasad , które są korzystne dla gospodarki, a wiec i dla naszej pracy i naszych portfeli, a pewnie zbiegają się wokół racjonalnej polityki inwestycyjnej, wprowadzeniu źródeł odnawialnych (z jednej strony w sposób sensowny ale też i przy stałym, dobrym i jasno określonym dla inwestorów, a nie rwano-lobbystycznym wsparciu), kształtowaniu własnego rynku i cen i także ochrony własnego przemysłu i własnych konsumentów – a wiec stosowaniu zdrowego rozsądku, przynajmniej na naszym podwórku lub przy głosowaniu naszych postulatów w ramach całej Unii.
Ponieważ problem jest duży i zawsze wymagać będzie zmierzenia się z brakiem środków, opinią publiczną, nieprzyjazną w tym energetycznym przypadku polityką Unii i mnóstwem nacisków ze strony lobbystów – idealne (ale niestety idealistyczne) byłoby słyszeć jeden głos głównych partii (które i tak muszą rozwiać problem w zasadzie w ten sam sposób) a jeśli nawet nie jeden głos to może… wspólną ciszę. Choćby brak wyciągania medialnych problemów, nie pakowanie się w bezsensowne dyskusje i też wyważone opinie, a nie jak zawsze bezkrytyczne PR-owe medialne sukcesy (ze strony rządu) i ciągłą krytykę (ze strony opozycji). Niestety tak nie będzie. Widać to już zarówno po pospiesznych decyzjach i radosnych kadrach (wersja optymistyczna – inwestycje jak np. Opole ruszyły) jak i po radośnie wyciąganych na wierzch problemach (np. wiatrakom NIE na naszych polach).
Uważam akurat, że kampanie wyborcze to najgorsze miejsce na energetyczne dyskusje – teraz tylko wysoka temperatura i szybkie medialne zdania do kamery. W tle dzieci, zagrożony przemysł, zwierzęta (w naszych lasach i na Antarktydzie) oraz atrakcyjne dziewczyny z partyjnym logo. Nagła aktywność wobec spraw, które – w prawdziwych decyzjach – jak na przykład regulacje prawne, dokończone inwestycje – pozostają nierozwiązane. Czeka nas więc całoroczny festiwal coraz większych obietnic i coraz mocniejszych oskarżeń, a jakikolwiek fakt – choćby najbardziej obiektywny – i tak doczeka się zawsze przeciwstawnej oceny. Jak to na wojnie – wyciągniemy zaraz coraz cięższe armaty i wielkokalibrową amunicję. Ponieważ najlepiej sprzedaje się seks i zbrodnia – nie wykluczone, że po tej linii pójdą wypowiedzi, choćby na pewno dużo usłyszymy o aferach i korupcji (jak infoafera). Nie sądzę jednak, że cokolwiek zostanie wyjaśnione. Problem – jak zwykle w takich latach, najgorzej będzie dla obywateli, bo za zaciekłą debatą w mediach zawsze idzie brak realnych decyzji i chęci zmian, bo na to już nie będzie czasu.
Ten rok jest wiec spisany na straty. Trzeba podejść do tego z olimpijskim spokojem, bo są takie lata (zwykle co 4), na które już nic nie da się poradzić. Trzeba więc cieszyć się tym co się ma – idę wiec wpatrywać się w kolejne panczeny, skoki no i mojego nowego faworyta… curling.