Arek Kowalczyk
Ostatnio energetyka zwykle pokazywana w mass-mediach jest przez pryzmat protestów i mało twórczych dyskusji, choć zdarzają się wyjątki jak teraz. Zwykle informacja jest nudna, bo musi nastąpić spektakularna katastrofa , aby awansować na pierwsze spoty w wiadomościach lub do żółtego albo czerwonego paska serwisu informacyjnego. Właśnie stało się wczoraj – w Elektrowni Turów wybuchł pożar. Wciąż informacje są fragmentaryczne, ale (wielkie uznanie dla strażaków) sytuacja jest opanowana. Jak zawsze w takich przypadkach – zdążył się niefortunny zbieg okoliczności (unfortunate coicindence). Katastrofy przemysłowe nigdy nie mają prostej przyczyny, zawsze musi nastąpić sprzężenie kilku nieoczekiwanych faktów, na dodatek połączonych z brakiem przewidywania lub jakimś totalnie niesprzyjającym czynnikiem – czas, materia lub zasoby ludzkie. Tak było i teraz – pożar wybuchł podczas remontu bloku, w okolicach układu nawęglania (a właściwie podawania biomasy, co jak intrygująco w wiadomościach przekazywane jest jako „nawęglania biomasą” choć pewnie bardziej prawdziwe byłoby określenie „nadrewniania biomasą”). Wygląda, że znowu niestety przyczyna jest prozaiczna, prawdopodobnie w czasie prac remontowych doszło do zaprószenia ognia i zapalenia pozostałości biomasowego pyłu lub mieszanki pyłu węglowego z biomasą pozostałego gdzieś w okolicach podajników (taśmociągu).
Pisze znowu – bo coś takiego już miało miejsce – w 2002 roku, wiadomości obiegły zdjęcia elektrowni Pątnów całkowicie zasnutej dymem – to spaliła się nastawnia operatorska dwóch bloków – pracownicy remontowi doprowadzili do zapalenia tras kablowych pod pomieszczeniem, a w konsekwencji do całkowitego jego spalenia (efekt wyłączenie dwóch bloków przez 3 miesiące i całkowita wymiana systemu automatyki, cała elektrownia odstawiona na dwa dni – dym zablokował widoczność, ale zaraz powrót innych bloków do pracy).
Tym razem rezultaty będą podobne – wstępne informacje mówią o stratach na dwóch blokach – wypalone układy nawęglania na #1 i spalony dach #2 i względnie optymistyczne oceny braku problemów na krytycznych urządzeniach – tym niemniej przywrócenie do ruchu (tych dwóch bloków) zajmie pewnie do zimy. W czasie pożaru, pomimo dość spektakularnych widoków płonących instalacji, udało się utrzymać w czasie pracy połowę elektrowni (awaryjnie wyłączono tylko cztery bloki z ośmiu, dwa płonące i dwa sąsiednie), co o tyle istotne, że nie mamy do czynienia z całkowitym odstawieniem całości i problemami z uruchomieniem „od zera”.
Tym razem jak zawsze – „niefortunny zbieg okoliczności” to prawdopodobnie nieprzestrzeganie procedur połączone z pechową obecnością łatwopalnych pozostałości paliwa (mielona biomasa lub pył węglowy), których pewnie nie powinno do końca być akurat w miejscu, gdzie pojawił się pracownik ze spawarką.
Wspominając jeszcze inne pechowe wydarzenia, można wrócić do 1998 roku, gdzie (też elektrownia Turów) i wyjątkowo niefortunnie dobrany czas (wigilia wieczorem) połączony z pechowym działaniem sprzętu (zawiodły układy automatyki zabezpieczeń na stacji rozdzielczej) spowodowały awarię bloku #4 – zniszczenie generatora, następnie pożar i wszystkie kolejne konsekwencje.