Arek Kowalczyk
Diagnoza skądinąd jest słuszna – energetyka jest rodzajem przemysłu czy też sektora gospodarki , trochę interdyscyplinarnego bo dotyka paliw, samych elektrowni, prawa , stosunków z Unią Europejską i przede wszystkim wielkich pieniędzy, a na dodatek jest niestety sektorem krytycznym – bo jeśli prądu nie ma to nasze życie jest zagrożone, a jeśli prąd jest za drogi to upadają inne gałęzie przemysłu a jeszcze wcześniej i rządy jak ostatnio zdarzyło się w Bułgarii. Decyzje w sprawie energetyki niestety dziś nie mogą być już gładkie, śliskie i miłe w obejściu bo wymagają wydania ogromnych pieniędzy (których nie ma ), podniesienia wysokości rachunków dla obywateli i jeszcze zmuszenia szeregu firm, organizacji i Ministerstw do realizacji jednolitej polityki.
Na razie jest tak jak zawsze …każdy ciągnie dla siebie. W naturalny sposób występuje sprzeczność interesów pomiędzy Ministerstwem Skarbu (który nadzoruje państwowe spółki i zmusza je do niekoniecznie najbardziej na dziś zyskownych dla nich inwestycji, a więc wcale nie podwyższa ich giełdowej wartości), Ministerstwem Gospodarki (tu z kolei priorytetem jest bezpieczeństwo energetyczne – wiec inwestycje jak najszybciej, tylko jak to zrobić bez pieniędzy) i Ministerstwem Finansów (które jak wiadomo nie jest od wydawania tylko od zarabiania i pilnuje dość skutecznie państwowej kiesy). Do tego wszystkiego mamy jeszcze Urząd Regulacji Energetyki, który musi z jednej strony promować konkurencyjność, a z drugiej dbać o nasze – obywateli interesy, podczas zatwierdzania taryf na cenę energii na rachunkach. Jeśli na to nałożymy kolejny matrix lobbystów i już partykularnych interesów samych koncernów, właścicieli elektrowni odnawialnych, tych co chcą budować i tych co chcą energie importować i na jeszcze wyższym poziomie już element globalny – samą politykę Unii Europejskiej ( w ekstremalnej sytuacji podwyższanie cen za emisję CO2, zatrzymywanie energetyki węglowej i promowanie odnawialnej) jak też i naszych wschodnich sąsiadów (dlaczego by nie sprzedawać więcej gazu, a może i energii atomowej z nowobudowanego bloku w Kaliningradzie) – otrzymujemy mix energetycznych problemów którym chyba tylko tytan myśli i czynu mógłby podołać.
I to właśnie zadanie dla nowego Ministerstwa i nowego Ministra. Koncepcyjnie łatwe – no bo będą fundusze, etaty, transfery pracowników, biurka i służbowe samochody, praktycznie nieco trudniej bo trzeba by to wszystko poukładać. Żeby nie być tylko malkontentem i czarno-wróżbitą kilka rad i sugestii do najbardziej palących problemów. Po pierwsze … pieniądze na inwestycje. Żeby powstawały nowe elektrownie, szczególnie te duże , coraz bardziej widać to dokładnie że niezbędne są jakieś gwarancje systemowe lub rządowe. Obecny europejski model rynku energii w opinii coraz większego gremia specjalistów, ale i zwykłych obserwatorów, już nie tylko sprowadza nas na manowce (to było kilka lat temu) ale szybko podąża na skraj przepaści.
Fundamentalnym problemem jest to, że w dążeniu do konkurencyjności i liberalizacji (większość energii sprzedaje się na giełdzie) zapomniano o mechanizmie gwarantującym opłacalność budowy nowych bloków energetycznych i wszystko na dziś działa tak, że dopóki stare elektrownie działają (i mamy jeszcze zapas mocy) ceny konkurencyjnie spadają (ale nic się nie buduje), kiedy zaś tej mocy zabraknie, ceny wyskoczą bardzo wysoko (źle wtedy dopiero zacznie się budować i mamy kilka lat dużych problemów). To nie jest już tylko polski punkt widzenia i polski problem jak z inwestycjami PGE w Opolu, ale również innych europejskich krajów. Wyprzedziła nas już Anglia, która ma analogiczny problem jak sfinansować swoje nowe inwestycje. Pomysł który jest na dziś, to gwarantowana cena energii elektrycznej na 40 lat. Tak naprawdę coś w rodzaju tzw. cen różnicowych – gwarancja pokrycia różnicy między ceną giełdową – jeśli jest niska, a progiem opłacalności. To tak naprawdę mechanizm Kontraktów Długoterminowych, które były w Polsce przed wejściem do UE i przez tą samą Unie zostały zakwestionowane jako niedozwolona pomoc publiczna państwa, i następnie rozwiązane – i oczywiście rekompensata jest płacona za nasze pieniądze. Zachęcam do obejrzenia, na swoim rachunku za energię elektryczną, pozycji „opłata przejściowa” to jest właśnie nasz indywidualny wkład. Teraz jeśli uznanie dla takich Kontraktów (zostaną nazwane oczywiście inaczej, w Anglii mówi się tzw. „strike price”) wróci w Unii Europejskiej, pozwolą to zrobić i nam i rozpoczną się budowy. W Wielkiej Brytanii mówi się o tym w kontekście energetyki jądrowej i konwencjonalnej i pierwsze przybliżenia mówią o nawet 90 funtach za MWh (dla porównania u nas cena giełdowa to 150 zł/MWh) – a to pokazuje ile trzeba zainwestować w bezpieczeństwo energetyczne. Kolejnym problem, to pokrycie tych wydatków, bo przecież zaraz ceny energii mocno wzrosną i jeszcze uchronienie pieniędzy które uciekną z energetyki na opłaty emisyjne związane z CO2. Dziś trochę o tym cicho bo cena certyfikatów jest niska i większość elektrowni ma tzw. derogacje – darmowe pozwolenia, które jednak będą wygasać liniowo do 2019 roku, więc obciążenia urosną i to może nie tylko do kilkuset milionów, ale nawet kilku miliardów euro.