Zanim ceny paliwa lotniczego wzrosły do dzisiejszego rekordowego poziomu, to właśnie zatrudnienie było największym kosztem, zwłaszcza wśród załóg latających. Najniższe koszty personelu mają linie niskokosztowe. W Ryanair, Vueling czy EasyJet załogi pracują też najwięcej, przynajmniej około 100 godzin miesięcznie. W Lufthansie jest to już 80-90 godzin, ale w niektórych liniach amerykańskich nawet po 120 godzin w ciągu miesiąca. W LOT stewardessa przepracowuje średnio 59 godzin miesięcznie – pisze “Rz”. Jest to czas liczony od zamknięcia drzwi w samolocie w porcie wylotu do ich otwarcia w porcie macierzystym.
Według Krzysztofa Moczulskiego, analityka rynku lotniczego z portalu Lotnictwo.net.pl, przewoźnicy niskokosztowi osiągają najwyższy stosunek liczby pracowników w stosunku do wypracowanych zysków. Jest to możliwe dzięki temu, że obsuga klienta jest tam zredukowana do absolutnego minimum. Godziny pracy zatrudnionych na pokładach samolotów zarówno w liniach niskokosztowych, jak I tradycyjnych ściśle regulują przepisy. Ważne jest również, aby flota przewoźnika była możliwie jak najbardziej jednolita. Operując na dwóch typach samolotów łatwiej planuje się załogi I lepiej wykorzystuje ich czas. W przypadku PLL LOT mamy do czynienia w dwoma typami Boeingów oraz trzema Embraerów.
W przypadku PLL LOT udziały kosztów osobowych nie są bardzo wysokie, gdyż sięgają niespełna 10 procent przychodów. Jednak wydajność polskich pracowników jest znacznie mniejsza niż tych zatrundionych w Lufthansie czy SAS – podaje “Rz” za dr hab. Elźbietą Marciszewską, kierownikiem zakładu Teorii I Polityki Transportowej w Katedrze Transportu Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.