Arek Kowalczyk
Dokument miał swoją premierę na tegorocznym festiwalu w Sundance. Temat zapewne nie zdziwiłby widzów tego największego w USA przeglądu kina niezależnego, gdyby energetykę jądrową przedstawiono w czarnych barwach. „Pandora’s Promise” („Obietnica Pandory”) idzie jednak wbrew schematom.
Teza o korzyściach, jakie dla środowiska naturalnego, może mieć rozwój energii atomowej, nie jest nowa, ale większość środowisk ekologicznych traktuje ją jako marketingową sztuczkę przemysłu jądrowego. Reżyser Robert Stone postanowił dać głos tym ekologom, którzy uważają inaczej.
Nazwiska Stewarta Branda, Marka Lynasa czy Miachaela Schellenbergera zapewne niewiele mówią polskim odbiorcom. Swego czasu byli jednak ważnymi postaciami ruchu antyatomowego i ekologicznego w USA i Wielkiej Brytanii. Do momentu, kiedy zmienili zdanie. I chociaż ich głównym motorem działania jest nadal troska o planetę, dla dawnych towarzyszy stali się zdrajcami.
98 proc. „za”
Film przedstawia powody, dla których ci ludzie postanowili zaryzykować swoją karierę i pozycję. Reżyser nie unika tematów trudnych. Pokazuje zdewastowane okolice Czarnobyla i opuszczone miejscowości w pobliżu elektrowni w Fukushimie. Mimo to nie traci entuzjazmu dla energii jądrowej i jest w stanie zarazić nim widzów. Świadczy o tym reakcja publiczności na festiwalu filmów o środowisku w Telluride w Colorado. Po projekcji Stone zapytał widzów, ok. 650 osób, czy poparliby program rozwoju reaktorów nowej generacji. – 98 proc. osób podniosło ręka na „tak” – wspomina reżyser, cytowany przez miesięcznik „Forbes”.
Perswazyjna moc dokumentu wynika zapewne z tego, że pokazując swoich bohaterów Stone opowiada tak naprawdę o sobie. Reżyser zadebiutował w 1987 r. dokumentem pt. „Radio Bikini”, w którym opowiadał o katastrofalnych skutkach prób nuklearnych. Był za niego nominowany do Oscara. Przed „Obietnicą Pandory” nakręcił „Earth Days” („Dni Ziemi”), film o narodzinach współczesnego ruchu ekologicznego.
Fakty kontra lęki
Część recenzentów wypomina filmowi stronniczość. – Reżyser nie pozwala wypowiedzieć się przeciwnikom atomu – uważa Eric Zorn z Chicago Tribune. Jednak dla innych zaangażowanie reżysera jest czymś naturalnym. – Oglądając ten film miałem poczucie dyskomfortu, bo, podobnie jak większość ludzi, energia jądrowa wywołuje u mnie automatycznie lęk. (…) Ale czy rolą nauki nie jest konfrontowanie naszych lęków z faktami? Pomidory też kiedyś uważano za trujące – napisał Tim Wu w internetowym magazynie Slate.
„Pandora’s Promise” to nie tylko znani bohaterowie, ale i znani sponsorzy. Wśród nich jest Paul Allen, jeden z założycieli Microsoftu, oraz Richard Branson, właściciel imperium Virgin. Zwłaszcza udział tego drugiego, może wydawać się zaskakujący. Uchodzi przecież za miliardera-hipisa a kontrkultura nie kojarzy się z poparciem dla energii jądrowej. A jednak – w lipcu ubiegłego roku Branson napisał do Baracka Obamy list z prośbą o rozmowę na temat przyspieszenia badań nad reaktorami nowej generacji. Prezydent odmówił. Może zmieni zdanie, gdy zobaczy „Pandora’s Promise”?
Zobacz zapowiedź filmu: