Przejęty właśnie przez Eneę od francuskiego Engie Połaniec jest w powszechnej opinii najlepiej zarządzaną polską elektrownią. Jak dowiedzieli się dziennikarze wysokienapiecie.pl, model dzięki któremu odniósł on sukces, nie będzie powtarzany w państwowych jednostkach. Dlaczego?
Proces tzw. repolonizacji polskiej energetyki czyli wykupowania sprywatyzowanych niegdyś aktywów przez państwowe spółki jest już przesądzony. Enea kupiła już od francuskiego Engie Połaniec, jeszcze w tym roku EDF zostanie przejęty przez konsorcjum państwowych spółek. Gwoli prawdy nie zaczął go ten rząd, lecz poprzedni – kiedy kilka lat temu Tauron i PGNiG kupiły aktywa szwedzkiego Vattenfalla.
Wszystkie sprywatyzowane niegdyś w latach 90tych spółki energetyczne przeszły ten sam proces – inwestor dokonywał tzw. optymalizacji. Elektrownie cierpiały na przerost zatrudnienia, były zarządzane jeszcze na sposób PRL-owski. Inwestor organizował więc dla części pracowników program dobrowolnych odejść. Wydzielano też firmy zajmujące się remontami elektrowni, często zatrudniającymi setki ludzi. W Połańcu sprzedano je lokalnym biznesmenom. Elektrownia może ogłaszać przetargi na remonty, tak żeby zbić cenę.
W rezultacie jak, widać na grafice, wskaźnik zatrudnienia na megawat jest w Połańcu znacznie niższy w państwowych elektrowniach. Podobny, wynoszący ok. 0,3 pracownika na 1 MW, jest zresztą w Europie Zachodniej.
W Polsce w państwowych elektrowniach wciąż utrzymuje się stary model, w którym wszystkie służby remontowe pracują w strukturach elektrowni. Ale w rezultacie spółki mają wyższe koszty i są mniej konkurencyjne. Ciekawe, że wyjątkiem spośród prywatnych jednostek jest kontrolowany przez Zygmunta Solorza PAK, gdzie zachowano stary model i spółki remontowe wciąż pozostają w strukturach grupy.
15 marca na konferencji prasowej z okazji przejęcia Połańca WysokieNapiecie.pl zapytało ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego czy model restrukturyzacji elektrowni w Połańcu będzie powtarzany w innych polskich siłowniach.
Minister bardzo jasno powiedział, że absolutnie nie. Według niego taki model „wyciskania na zewnątrz bo liczy się cena” prowadzi do wzrostu wypadkowości i pogorszenia jakości prac utrzymaniowych. W rezultacie cały system źle pracuje, na pewne rzeczy przymrużano oko. – Musi się liczyć bezpieczeństwo, jeśli postawimy pewne wymogi, to naszym spółkom będzie się opłacało mieć swoich pracowników – stwierdził minister Tchórzewski. Dodał jeszcze, że wskaźnik zatrudnienia na megawat nie odzwierciedla rzeczywistości, a poza tym jest niesprawiedliwy dla załóg, bo część wyprowadzona na zewnątrz pracuje na śmieciówkach.
Pytanie skąd minister czerpie wiedzę w tej sprawie? Koszty remontów w Połańcu czy Rybniku oraz wskaźniki bezpieczeństwa warto rzeczywiście porównać, pewnie przydałoby się jakieś badanie w tej sprawie. Na podstawie doniesień medialnych nie sposób wyciągnąć wniosek, że w sprywatyzowanych elektrowniach było więcej wypadków. W ostatnich trzech latach nie słychać było w ogóle o poważnych wypadkach w Połańcu, choć zdarzały się wcześniej – w 2015 r. zderzyły się dwie ciężarówki, w 2013 r. człowiek spadł z rusztowania. Trudno to jednak porównać z tragicznym wybuchem w elektrowni Dolna Odra w 2010 r. gdzie zginęła jedna osoba, a kilka zostało rannych.
Zdaniem naszych rozmówców, którzy pracowali w zagranicznych spółkach, dzięki przyjęciu „zachodniego” modelu, koszty remontów w elektrowniach można zbić o 10-20 proc.
O tym, czy elektrownie stać na utrzymanie brygad remontowych, dowiesz się z
dalszej części artykułu na portalu Wysokienapiecie.pl.