Arek Kowalczyk
Polska Grupa Energetyczna, KGHM, Tauron i Enea w poniedziałek, 22 września podpisały wreszcie umowę w sprawie współpracy przy budowie elektrowni atomowej.
Negocjacje czterech państwowych potentatów trwały ponad rok. Tak jak pisaliśmy wcześniej trzej nowi udziałowcy wzięli po 10 proc. w projekcie, 70 proc. zostało w rękach PGE, które wydzieli z nich część akcji zagranicznemu inwestorowi.
Porozumienie określa warunki współpracy między firmami. Pierwsza polska elektrownia atomowa będzie miała ok. 3000 MW mocy. Według naszych informacji ścisły podział między wspólników nie jest jeszcze dokładnie ustalony, ale najpewniej każdy z partnerów dostanie po 300 MW. Nowi partnerzy będą też partycypować w kosztach działania spółki. Umowa będzie ważna pod warunkiem, że rząd przyjmie do końca roku Program Polskiej Energetyki Jądrowej.
Wprawdzie wicepremier i minister gospodarki Janusz Piechociński ogłosił w Sopocie 26 września, że tegoż dnia podpisał program, który teraz pójdzie do konsultacji międzyresortowych i społecznych, ale niezupełnie wiedział co mówi. Program opracowany przez wiceminister Hannę Trojanowską był już w konsultacjach społecznych, a do międzyresortowych trafi dopiero za dwa tygodnie, bo posiedzenie kierownictwa resortu odbywają się raz w tygodniu, a w przyszłym tygodniu Trojanowska będzie za granicą. Zgodnie z programem wybór technologii i inwestora powinien nastąpić do 2016 r., a elektrownia będzie gotowa w 2024 r.
Do atomu trzeba czworga
Tauron i KGHM zabiegały o udział w elektrowni atomowej od 2009 r. czyli od początku jej planowania. Ale ówczesny prezes PGE Tomasz Zadroga przekonał ówczesnego ministra skarbu Aleksandra Grada, że PGE może być jak „Zosia -Samosia“ i poradzi sobie sama.
Ale większość fachowców już wtedy powątpiewała, czy PGE udźwignie wydatek rzędu 35-55 mld zł. Gdy Grad z fotela ministra przeniósł się na stanowisko prezesa jądrowej spółki PGE przyznał, że poprzednia koncepcja była błędna i zaczęły się negocjacje z partnerami.