Od co najmniej 3 lat apeluję o zaniechanie psucia prawa poprzez kolejne nowelizacje tej ustawy. Każda kolejna – czy ktoś z państwa posłów, którzy tak ochoczo podnosili rękę głosując na „tak”, wie, która to już nowelizacja? – wprowadza tylko zamęt i zamiast ułatwiać wydatkowanie środków publicznych, tylko i wyłącznie napędza biznes doradcom i prawnikom świadczącym usługi w zakresie zrozumienia „o co chodziło ustawodawcy”. Jedynym rozsądnym wyjściem jest tylko i wyłącznie napisanie ustawy o zamówieniach publicznych od nowa.
Tym bardziej, że – jak większość uważnych obserwatorów rynku zamówień publicznych wie (posłowie niekoniecznie zaliczają się do tej grupy) – w dniu 11 lutego br. Rada Unii Europejskiej przyjęła nowe dyrektywy w zakresie zamówień publicznych: dyrektywę w sprawie zamówień publicznych, dyrektywę w sprawie udzielania zamówień przez podmioty działające w sektorach gospodarki wodnej, energetyki, transportu i usług pocztowych, dyrektywę w sprawie udzielania koncesji. A termin implementacji dyrektyw do porządków prawnych państw członkowskich UE upływa w ciągu 24 miesięcy od ich wejścia w życie.
Jak łatwo się domyślić czeka nas wkrótce kolejna rewolucja w zamówieniach publicznych. Czy nie lepszym w takim razie było po prostu wyjście naprzeciw unijnym pomysłom i wprowadzenie od razu nowej ustawy?
Co do samych pomysłów zawartych w ostatniej nowelizacji – moim zdaniem jedynie ten o solidarnej odpowiedzialności użyczającego zasoby (art. 26 pkt 2e) za szkodę zamawiającego może wpłynąć zbawiennie na rynek zamówień publicznych. Strach użyczających zasoby spowoduje, że nie będą oni tak łaskawi w ich udzielaniu. Ale tylko tych poważnych. Bo oczywiście wiem, że istnieje szerokie grono, zwłaszcza firm świadczących usługi intelektualne, które posługują się użyczonymi zasobami z tak egzotycznych krajów (w sensie zamówień publicznych), jak Ukraina, Indie, Wietnam, Chiny. W jaki sposób zamawiający będą dochodzić odszkodowania od firm zarejestrowanych w tych krajach? Przypomnę złośliwie w tym miejscu, że Skarb Państwa do dzisiaj nie może odzyskać prostej gwarancji od chińskiej firmy COVEC, nie mówiąc o odszkodowaniu, o którym tak ochoczo mówił ówczesny p.o. Generalnego Dyrektora Dróg Krajowych i Autostrad, Lech Witecki, a w ślad za nim były minister Nowak.
Zabawnym jest pomysł, by zamawiający, którzy zamierzają stosować jedyne kryterium ceny musieli udowadniać, dlaczego tylko to kryterium zamierzają zastosować. Nasi urzędnicy są mistrzami świata w wymyślaniu sposobów jak by się nie narobić i nie narazić jakimkolwiek kontrolom. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że wkrótce w większości przetargów poza ceną pojawią się kryteria w rodzaju długość gwarancji, czy też krótszy czas realizacji zamówienia punktowane po 5 proc., a cena stanowić będzie 90 proc. – wzorem GDDKiA. Czy to wystarczy by się nie tłumaczyć z kryterium ceny? Tak, oczywiście. Czy pomyśleli o tym pomysłodawcy nowelizacji? Nie. I to jest problem – piarowo można będzie zamydlić oczy niewtajemniczonym, że teraz to już nie da się stosować jedynego kryterium jakim jest cena. Tylko co z tego, gdy i tak o wyborze oferty najkorzystniejszej zadecyduje cena.
Co do udowadniania przez wykonawcę, że jego cena nie jest rażąco niska – w szczególności, gdy jest niższa o 30 proc. od wartości zamówienia lub średniej arytmetycznej cen wszystkich złożonych ofert (art. 90 ust. 1), to tak samo jak dzisiaj łatwo to udowodnić, tak samo i po nowelizacji da się to uczynić. Jedynym plusem jaki widzę w tym przepisie, to fakt, iż teraz zamawiający będą w prosty, matematyczny sposób wyliczali, która z ofert może mieć znamiona „rażąco niskiej”. Co wcale nie przełoży się na odrzucanie takich ofert.
O waloryzacji kontraktów w przypadkach, gdy zmieni się stawka podatku VAT oraz wysokość składek na ubezpieczenia społeczne – też szkoda pisać cokolwiek. Dlatego, że Sąd Najwyższy już tę kwestię wyjaśnił jednoznacznie w swojej uchwale. Rozpatrując tę zmianę trudno mi się odnieść do oceny wpływu wzrostu płacy minimalnej na zwaloryzowanie wartości kontraktów. Bo to zależy od tego jak zamawiający opiszą to w siwz.
Nie mam także złudzeń co do tego, że obowiązek kalkulowania kosztów z przyjęciem co najmniej płacy minimalnej wpłynie w jakikolwiek pozytywny sposób na wyeliminowanie szarej strefy w zatrudnianiu pracowników przy zamówieniach publicznych. Ustawa o zamówieniach publicznych nie jest od tego.
Podsumowując – kolejny raz ustawodawca nowelizuje ustawę, która powinna już dawno temu znaleźć się na śmietniku legislacyjnym. I zamiast cały impet poświęcić na implementację nowych dyrektyw, czyni ruchy pozorne mające pokazać jak bardzo dba o finanse publiczne. Najbliższa rzeczywistość skutecznie obnaży te nieudane próby i działania pozorne.
Niech dowodem na pozorność działań będzie fakt, iż do dnia dzisiejszego nie powołano nikogo na stanowisko Prezesa Urzędu Zamówień Publicznych – to jest według mnie skandal, któremu powinniśmy się przyjrzeć. I zadać pytanie premierowi – dlaczego tak się dzieje? Albo też - z jakiego powodu odwołał Jacka Sadowego z piastowania tego urzędu? I to jest według mnie ciekawsze pytanie – bo odpowiedź na nie jednoznacznie unaoczni jak bardzo w zamówienia publiczne zaangażowana jest polityka. Co mieć miejsca nie ma prawa.