Trasa Górna (od 1 września 2014 r. nowy przebieg DK1) była jedną z ważniejszych łódzkich inwestycji drogowych w ostatniej dekadzie. Podczas jej budowy zamawiający i wykonawca dokładał starań, by jak najmniej utrudniać życie miasta. Największym wyzwaniem było wsunięcie wiaduktu w nasyp kolejowy w ciągu niecałych 3 dób zamknięcia linii – mówi Maciej Krzysztoforski z Mostów Łódź, inżynier budowy przy projekcie arterii. Jego wystąpienie było częścią zorganizowanej w Łodzi przez Project Management Institute konferencji „Megaprojects”.
Umowa na realizację inwestycji została podpisana w roku 2010, w okresie rządów komisarycznych po odwołaniu na drodze referendum prezydenta Jerzego Kropiwnickiego. Mimo formalnego podziału kontraktu na dwa etapy rozgraniczone ul. Paradną oba odcinki były realizowane równocześnie i przez tego samego wykonawcę – Mosty Łódź. Na trasie występowały trzy szczególnie trudne miejsca. – Węzeł przy ul. Rzgowskiej był pierwszym trzypoziomowym skrzyżowaniem w Łodzi. Wiadukt linii kolejowej nr 25 musiał zostać wybudowany bez zamykania torów na okres dłuższy niż 3 dni. Także przy Pabianickiej nie można było przerywać ruchu tramwajów – wyliczył Krzysztoforski. Łódzki Zarząd Dróg i Transportu wymagał prowadzenia wszystkich prac pod ruchem na istniejącej infrastrukturze, co wymusiło projektowanie wszystkich obiektów tak, by umożliwić etapowanie.
Część wiaduktów "na zapas"
Na odcinku o długości 4,4 km znalazło się 7 obiektów inżynierskich. Nie wszystkie są na razie w pełni wykorzystane. Przy ul. Rzgowskiej jezdnia pod wiaduktem WD6 (poziom -1, gdzie Rzgowska przebiega na poziomie 0) nie jest na razie użytkowana. Wybudowano ją z myślą o przyszłym przedłużeniu Trasy Górna do węzła Romanów na autostradzie A1 (obecnie trwają
przygotowania do budowy, zaplanowanej na lata 2019-2020). Niedokończony jest również węzeł Śląska (wiadukt WD2) – w tym przypadku jednak nie wiadomo, czy i kiedy mająca się tu zaczynać droga (planowana Trasa Śląska na osi wschód-zachód) zostanie wybudowana.
Budowniczowie zmagali się z wieloma wyzwaniami. Niektóre wykonywane obiekty miały charakter pionierski na skalę miasta. Należał do nich łukowy wiadukt WD7 na skrzyżowaniu ze Rzgowską (poziom +1), umożliwiający wjazd na trasę od strony południowej. Otrzymał on kształt łuku o promieniu aż 150 m. Został wykonany z blachownic skrzynkowych.
Duże znaczenie podwykonawców
Oprócz tego rozwiązania niektórych problemów trzeba było opracowywać na bieżąco w trakcie budowy. Jako przykład przedstawiciel Mostów Łódź podał napotkaną na trasie „soczewkę” – podziemny zbiornik wody pod ciśnieniem. – Z jej powodu musieliśmy zmienić rozwiązanie kanału – wspominał. Kłopotów przysporzyło też stare koryto rzeki Olechówki, w którym nagromadziła się pięciometrowa warstwa namułów i torfów – dla ustabilizowania gruntu konieczne okazało się wbicie ponad stu pali przemieszczeniowych. Duże problemy występowały przy przekazywaniu terenu budowy (m. in. ogródki działkowe) przez zamawiającego. Ostatecznie nastąpiły dwa przesunięcia terminu – o 5 i 6 miesięcy.
Jako podwykonawców zaangażowano kilkanaście dużych firm – każda z nich odpowiadała w całości za jedną z dziedzin branżowych, takich jak linie wysokiego napięcia lub budowa odwodnienia. – Bardzo dużą rolę odegrała współpraca z lokalnymi firmami – kontynuował prelegent. Podwykonawcy (łącznie ok. 35 firm), mający doświadczenie w terenie i znający lokalne warunki, ułatwiali choćby porozumienie z gestorami sieci i operatorami teletechnicznymi. Przy przemieszczaniu wiaduktu kolejowego wiedza podwykonawcy odpowiedzialnego za sieć trakcyjną pozwoliła zamknąć jeden z torów aż o 4 godziny wcześniej, co przy łącznym czasie zamknięcia linii kolejowej 68 godzin (początkowo PKP PLK nie chciała się zgodzić na więcej, niż 64) było poważnym zyskiem dla wykonawcy.
Dłuższe zamknięcie? PLK: To niemożliwe
Sam wybór technologii przesuwania wynikał z braku zgody PKP PLK na planowaną początkowo przez wykonawcę i ZDiT budowę wiaduktu metodą połówkową. Ze względu na trwającą przebudowę dworca Łódź Fabryczna odcinek Łódź Kaliska – Łódź Chojny oprócz zwykłych połączeń Katowice/Kraków – Gdynia czy Warszawa – Wrocław przenosił ruch wszystkich pociągów z Łodzi do stolicy oraz dużą część ruchu regionalnego do Koluszek czy Skierniewic. Z powodu tak znacznego wzrostu obciążenia zamknięcie jednego z torów na okres kilku miesięcy nie wchodziło w grę. Inne opcje (budowanie wiaduktu od spodu i stworzenie tymczasowego objazdu) odrzucono ze względów bezpieczeństwa, geometrii łuków i groźby przekroczenia terminu budowy o pół roku. Budowa przęsła obok toru i wsunięcie go w nasyp podczas weekendowego zamknięcia okazała się więc jedynym racjonalnym rozwiązaniem.
Budowę siedmioprzęsłowego stalowego wiaduktu (długość 141 m, szerokość 13 m, masa 7 tys. ton) wzdłuż linii rozpoczęto latem roku 2012, 8 miesięcy przed sztywnym, nieprzesuwalnym terminem nasunięcia. Zamknięcie wpisano zawczasu w roczny rozkład jazdy pociągów, co stworzyło dodatkową presję: prace przygotowawcze odbywały się na 2-3 zmiany, a elementy zamawiane na zewnątrz musiały być dostarczane na plac budowy 2 tygodnie przed terminem. Na przygotowanym do przemieszczenia przęśle wykonano zawczasu gotowy odcinek torowiska wraz z siecią. Jednocześnie w komorach ze ścianek szczelnych wykonywano filary i przyczółki pod czynnymi cały czas torami. – Wbijanie ściany szczelnej między tory odbywało się w trakcie w trzygodzinnych zamknięć, których terminy ustalaliśmy z dnia na dzień – mówił Krzysztoforski. Pracownicy zostali specjalnie przeszkoleni do prac pod ruchem. Sam wiadukt charakteryzował się bardzo dużym skosem przecięcia z drogą – 29 stopni. Całość konstrukcji była posadowiona na palach o średnicy 132 cm. Całego przedsięwzięcia nie ułatwiała ostra i długa zima: niedługo przed nasunięciem temperatury dochodziły do -20 stopni.
Wyścig z czasem
Podczas przesuwania wiadukt przeciągano siłownikami po ośmiu żelbetowych torach ślizgowych z łapami stabilizującymi. Zastosowano też dodatkowe prowadzenia boczne. Druga, stalowa część torów została zamontowana dopiero po zamknięciu linii w nocy z 18 na 19 kwietnia. Prace podzielono na trzy etapy, z których pierwszym była rozbiórka 340 mb torów wraz z siecią trakcyjną, nasypem oraz ściankami szczelnymi. Drugie stadium obejmowało właściwe nasuwanie (wstawienie prefabrykowanego elementu toru ślizgowego, nasunięcie konstrukcji i regulację wysokościową). Na koniec uciąglono część pośrednią między wiaduktem a resztą torów i ponownie zamontowano sieć trakcyjną.
Nie lada wyzwanie stanowiła już sama organizacja ruchu ciężarówek. Przewidując możliwość awarii siłownika, wykonawca sprowadził 2 zapasowe – na szczęście się nie przydały. Aby wyeliminować ryzyko zaklinowania wiaduktu między przyczółkami, przeprowadzono wyprzedzające pomiary geodezyjne i badania geologiczne. Dla przyspieszenia wykonywania płyt przejściowych sprowadzono z Francji specjalną zaprawę, wiążącą w 1-4 godziny. Przez cały czas nasuwania prowadzono pomiar ciągły, zastosowano też prowadnice boczne i awaryjny siłownik boczny do ewentualnego wyrównania poprzecznego. Całą operację zakończono 30 minut przed czasem, a samo nasuwanie zamiast zakładanych 8 godzin trwało zaledwie 4. Pierwszy pociąg w poniedziałek rano przejechał przez wiadukt zgodnie z rozkładem (prezes Mostów Łódź zapewniał w 2013 r., że technicznie rzecz biorąc wznowienie ruchu byłoby możliwe nawet wcześniej). Przez 4 kolejne noce odbywały się prace wykończeniowe – do czasu ich ukończenia pociągi jeździły z prędkością 30 km/h.
Szybciej, ale drożej
W trakcie 68 godzin zamknięcia nie zdążono jednak przeprowadzić próbnego obciążenia. Specjalnie dla potrzeb inwestycji zespół z Politechniki Śląskiej opracował projekt obciążenia dwuetapowego (w proces obciążeń próbnych włączono m. in. pociągi robocze do montażu sieci trakcyjnej). W trzy dni po nasunięciu, podczas dwóch czterogodzinnych nocnych zamknięć, przeprowadzono próby statyczne i dynamiczne z wykorzystaniem dwóch lokomotyw ST44. Badania potwierdziły poprawność wykonania obiektu.
Zastosowana technologia nie pozostała bez wpływu na budżet projektu. – Wykonanie wiaduktu w pierwotnie planowanej wersji miało kosztować ok. 11 mln zł, a w technologii nasuwania – niecałe 30. Stanowi to przedmiot roszczeń w kierunku zamawiającego – nastąpiła zmiana warunków w trakcie gry – stwierdził Krzysztoforski.
Podczas prezentacji nie zabrakło też akcentu humorystycznego. – Jako smaru do żelbetowych powierzchni, po których przesuwaliśmy wiadukt siłownikami, użyliśmy płynu do mycia naczyń. Potrzeba było aż czterech kartonów po 12 sztuk każda, więc wykupiliśmy cały zapas w dwóch najbliższych sklepach – wspominał przedstawiciel Mostów Łódź.