Minione ciężkie lata w branży budowlanej pokazały, że polski rynek budownictwa jest co prawda duży, ale dla wielu firm zakończył się on katastrofą i upadłościami. Spora część wykonawców powinna przemyśleć sensowność działania na polskim rynku, który zamiast obiecywać sukces, zapewnia klęskę.
Wiele firm powinno się zastanowić nad zmianą kraju działania i takie przedsiębiorstwa już się pojawiają. Polski rynek okazał się dla nich zbyt ryzykowny. Z kolei mniejsze firmy, których nie stać na wejście na inne rynki, mogą rozważyć zmianę branży. Samo wejście do innego kraju wymaga dużych pieniędzy, a tych wykonawcy często nie posiadają, gdyż to, co udało im się zarobić, wydali na sfinansowanie problemów i ratowanie firm.
Wykonawcy nie powinni też ufać inwestorowi, niestety również temu prywatnemu, albowiem wadliwe praktyki rynku wykonawczego przenoszą się z rynku publicznego na prywatny, wiele umów zawieranych między prywatnymi inwestorami a wykonawcami jest niekorzystnych dla firm, które w takie relacje wchodzą. Wiele firm musi się wręcz zastanowić, czy dalej składać oferty.
Kierując się doświadczeniem lat minionych być może wykonawcy powinni podnieść ceny – nawet o 30-40%. Dziś eksperci obliczają skalę roszczeń i przekroczeń pierwotnie założonych kosztów budowy na 30%, w Niemczech to jest wartość15%. Wspomniane 30% mogłoby posłużyć na sfinansowanie problemów wykonawców i uniknięcia katastrofy, jaka im się przydarzyła.
Wykonawcy powinni założyć, że wiele sporów będzie od razu kierowanych do sądów, będzie ścieżki mediacyjnej, a to są dodatkowe pieniądze, które przez lata trzeba zaangażować, wydać na prawników oraz bieżące finansowanie działalności. Banki niechętnie podchodzą do firm, które mają problemy.
Wykonawcy powinni założyć, że nie ma szans na głęboką współpracę z projektantem i inżynierem. Inżynier będzie najprawdopodobniej spętany przez inwestora i niewiele będzie mógł powiedzieć, choć formalnie będzie funkcjonował na kontrakcie.
Należy liczyć się z tym, że wzrosną ceny robocizny i materiałów, a tak się stało w czasie pierwszej perspektywy. Kumulacja procesów inwestycyjnych doprowadzi do takiego efektu jak w poprzednich latach i póki co nie mamy podstaw, by twierdzić inaczej. Istniejące instrumenty waloryzacyjne dotyczą jedynie wybranych czynników i to nie tych, które są najbardziej istotne. Kontrakty nie są waloryzowane o indeksację cen materiałów budowlanych i robót budowlano-montażowych. Jeśli dyskutujemy z dużym inwestorem, dowiadujemy się, że dopuszczalna indeksacja to 1%, tego branża nie potrzebuje, konieczna jest waloryzacja o 8% a nawet 20%.
Firmy budowlane muszą się liczyć z tym, że nowe finansowanie unijne wygeneruje nowe problemy. Jeśli nie zmieniliśmy zasad panujących na rynku, będziemy powielać pewne błędy konstrukcyjne w umowach, to nie ma żadnego powodu, by sądzić, że sytuacja się nie powtórzy. Nie mamy żadnego pomysłu, jak rozwijać rynek, utrzymywać koniunkturę i zapewnić stabilność rynku budowlanego. A stabilność dla rynku budowlanego i wykonawców jest absolutnie fundamentalna. Musimy rozwijać inne i bardziej skomplikowane systemy finansowania niż dotacje unijne.
Brak zaufania między rynkiem a administracją nie ułatwia realizacji procesów inwestycyjnych oraz procesu rozliczeń. My naszych przedsiębiorców budowlanych sukcesywnie osłabiamy. Jeśli ten rynek będzie słaby, to i gospodarka nie będzie najmocniejsza.