Podczas poniedziałkowej konferencji premier Mateusz Morawiecki przyrównał pandemię do sytuacji na polskich drogach. Premier uzasadniał w ten sposób konieczność wprowadzenia pewnych restrykcji, ale nie kolejnego lockdownu, który mógłby zaszkodzić gospodarce. To zdumiewające porównanie.
Podczas poniedziałkowej konferencji prasowej premier Morawiecki przekonywał, że potrzebujemy zakazów i restrykcji, ale nie możemy doprowadzić do zamknięcia gospodarki. Zdaniem Morawieckiego rząd ma "bardziej właściwą strategię walki z koronawirusem". – Zamknięcie gospodarki odbędzie się z ogromną szkodą dla setek tysięcy miejsc pracy, dla życia ludzi, dla możliwości finansowych państwa polskiego i dlatego te racje trzeba koniecznie wyważyć – podkreślał Morawiecki.
Stwierdził przy tym, że to trochę jakbyśmy spojrzeli na inną bardzo przykrą okoliczność „co roku na polskich drogach umiera około czterech tysięcy osób". – Gdybyśmy wstrzymali w ogóle cały ruch, to również do takich zgonów by nie dochodziło, ale sztuką właściwą jest podejście do epidemii w taki sposób, żeby z jednej strony chronić maksymalnie życie i zdrowie ludzi, a z drugiej by nie blokować, tak jak chcą niektórzy, żądający całkowitego lockdownu, gospodarki – mówił Morawiecki.
Według danych Policji w roku 2019 zgłoszono ponad 30 tys. wypadków drogowych, w których śmierć poniosło 2 909 osób, a 35 477 zostały ranne, w tym ponad 10 tys. ciężko. Ogółem od początku dekady w wypadkach zginęło 32 tys. Polaków. Według porannych danych Ministerstwa Zdrowa do 12 października w Polsce na COVID-19 zmarło 3039 osób.
Takie porównanie nie wszystkim się spodobało. – Premier Morawiecki użył dziś zatrważającej analogii, sugerując, że w sprawie koronawirusa rząd działa równie "rozsądnie", co w sprawie bezpieczeństwa na drogach. Jeśli tak, to oznaczałoby to, że w sprawie epidemii rząd nie zamierza zrobić dokładnie nic. Tak, jak przez rok nie zrealizował żadnej ze złożonych w expose premiera obietnic w sprawie bezpieczeństwa ruchu drogowego – mówi Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Posłanka Lewicy.
Posłanka przypomina słowa premiera, który mówił wówczas: “Nie może być dłużej tak, że przejście dla pieszych jest najbardziej niebezpiecznym elementem na drogach. Badania pokazują, że piesi zachowują się w większości roztropnie na przejściach, dlatego
wprowadzimy pierwszeństwo pieszych jeszcze przed wejściem na przejście. Nie może być tak, że sądy obarczają winą za wypadek starszą, prawie 80-letnią panią z ograniczoną ruchomością, bo wtargnęła na pasy. Dziś za piratów drogowych wszyscy słono płacimy, w najgorszych przypadkach zdrowiem lub życiem. W najlepszych przypadkach wyższymi stawkami ubezpieczenia OC. Wprowadzimy rozwiązania, które sprawią, że to piraci drogowi poniosą finansowe konsekwencje łamania przepisów”.
– Wtedy, niemal rok temu, wszyscy, niezależnie od barw politycznych, mogliśmy dać premierowi kredyt zaufania. Dziś jest jasne, że tego kredytu nie spłacił. Bo gdzie jest obiecana ustawa o realnym pierwszeństwie pieszych? Rządowej nie ma, a tej złożonej 25 sierpnia przez Lewicę PiS uparcie nie chce procedować w Sejmie. Gdzie ujednolicenie ograniczenia prędkości w terenie zabudowanym? Gdzie urealnienie kar dla bandytów drogowych? Zamiast używać tragedii, jakie każdego roku dzieją się na polskich drogach jako chwytu retorycznego, premier powinien uderzyć się w pierś i zacząć na serio walczyć o życie Polek i Polaków – tych walczących z koronawirusem, i tych uczestniczących w ruchu drogowym – apeluje posłanka.