Ostatnie lata przyniosły zmiany w strukturze właścicielskiej spółek budowlanych aktywnych w sektorze kolejowym. CPK przejęło Torpol zaś PKP PLK, która już posiadała podmioty zależne zajmujące się utrzymaniem i budową. Czy powinniśmy dążyć do zmiany tej sytuacji?
Przejęcie kontroli przez CPK nad spółką Torpol od razu wzbudziło obawy branży budowlanej, której przedstawiciele podkreślali, że w sektorze kolejowym funkcjonuje dwóch największych zamawiających, tj. PKP PLK i CPK, a każdy z nich dysponuje własnym podmiotem wykonawczym. To zaś rodzi obawy o przejrzystość procedur i transparentność procesu inwestycyjnego. Oczywiście obaj zamawiający od początku nie zgadzają się z taką oceną sytuacji. Szerzej na ten temat pisaliśmy w tekście pt.
CPK i Torpol zagrożeniem dla konkurencji. CPK: Jest wręcz odwrotnie. Warto także pamiętać o tym, że państwowe giganty z sektora energetycznego są właścicielami Polimeksu.
Jak konkurować z firmą zamawiającego?
Zmiana rządu skłania oczywiście do zadania pytania: czy z taką sytuacją należałoby coś zrobić? Czy spółki te powinny nadal pozostawać pod kontrolą podmiotów mających tak duży wpływ na funkcjonowanie rynku? – Konkurowanie prywatnych spółek z państwowymi firmami pogarsza warunki konkurencji na rynku ze względu na potencjalnie odmienną kalkulację ekonomiczną tych drugich, która niekoniecznie musi być nastawiona na wypracowanie wysokiego zysku – mówi dr Damian Kaźmierczak z zarządu Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa (PZPB). I dodaje, że państwo dysponuje odpowiednimi zasobami, dzięki którym podmioty kontrolowane przez państwo mogą relatywnie szybko zdobyć duże udziały w rynku w mało rynkowy sposób. Zdaniem eksperta zmawiający co do zasady nie powinni realizować inwestycji prowadzonych w ramach opracowanych przez siebie programów inwestycyjnych – od tego są firmy prywatne z sektora budowlanego.
Trzeba także pamiętać, że silna obecność wykonawcza spółek państwowych w danym sektorze budownictwa może działać zniechęcająco na inne podmioty, które obawiając się konkurencji, będą ograniczały zwiększanie własnego potencjału i ograniczały obecność w tym segmencie rynku.
– W takiej sytuacji szalenie ważna jest transparentność, a granice muszą zostać jasno określone. Nie uważam, by zamawiający realizujący projekty z kieszeni podatnika powinien mieć duży potencjał wykonawczy, który pozostałe podmioty traktują konkurencyjnie. Zawsze rodzi to pytania o równe traktowanie nie tylko na etapie przetargu, ale podczas całej realizacji kontraktu np. w zakresie udostępniania szlaków kolejowych, zatwierdzanie zmian projektowych i roszczeń. Podstawowym warunkiem do bezpiecznego inwestowania firm, jest to, byśmy wszyscy, na równych szansach, uczestniczyli w grze na tym samym boisku. Jeśli musimy zadawać sobie pytanie, czy oferty spółek powiązanych kapitałowo z zamawiającym pozwalają na konkurowanie, to nie jest dobre rozwiązanie. Zawsze powinno być stosowane jasne rozgraniczenie pomiędzy obowiązkami zamawiającego i wykonawcy – mówi z kolei Wojciech Trojanowski z zarządu STRABAG.
Transparentność konieczna
Przedstawiciel STRABAG nie jest jednak przekonany co do tego, że prywatyzacja tych podmiotów jest konieczna. Jego zdaniem problemy z jakimi boryka się sektor budownictwa kolejowego leżą gdzie indziej. – Przede wszystkim faktem jest, że brakuje kontraktów na rynku. Jeżeli jednak wiemy, że w każdym przetargu startuje kilka podmiotów powiązanych z zamawiającym, a przynajmniej jedna taka spółka, to wśród całkowicie niezależnych wykonawców rodzi pytanie, czy w przypadku wygranej będą oni traktowani tak, jak traktowano by firmę niepowiązaną z zamawiającym – wyjaśnia Wojciech Trojanowski.
Zwraca przy tym uwagę, że z podobną do kolei sytuacją mamy do czynienia w sektorze energetycznym. – O sektorze budownictwa energetycznego można powiedzieć to samo, co o sektorze kolejowym: państwo poprzez różne agencje jest właścicielem wielu firm związanych z tą branżą. Dlatego wielokrotnie zastanawialiśmy się, czy jest sens brania udziału w przetargach z tego obszaru. Moim zdaniem także tutaj brakuje jasnych granic, co sprawia, że nie możemy teraz powiedzieć, że jesteśmy zainteresowani tym rynkiem na tyle, by zacząć konkurować o zamówienia – zaznacza Wojciech Trojanowski.
Państwowe spółki
– W moim przekonaniu, mądre wykorzystanie własnych spółek wykonawczych przez państwo mogłoby pod pewnymi warunkami pomóc polskim podmiotom w ekspansji na rynki zagraniczne (np. wyobrażam sobie polskie konsorcja pod egidą państwowych spółek, które startują w przetargach na realizację dużych projektów infrastrukturalnych w regionie Europy Środkowo-Wschodniej) – mówi Kaźmierczak. Dodaje przy tym, że jest to jego zdaniem jedyny przypadek, który mógłby uzasadnić utrzymanie specyficznej struktury polskiego rynku budowlanego, w którym kilka wiodących spółek wykonawczych jest kontrolowane przez państwo.
– Pozostałe argumenty zupełnie do mnie nie przemawiają. Po pierwsze, stworzenie specyficznego systemu obiegu gotówki, w którym państwowi inwestorzy zlecaliby kluczowe inwestycje państwowym firmom wykonawczym są reliktem przeszłości i dewastują zasady wolnego rynku. Po drugie, w mojej ocenie nie występuje konieczność zabezpieczania realizacji strategicznych inwestycji infrastrukturalnych przez państwowych wykonawców, ponieważ na rynku funkcjonuje wielu innych prywatnych przedsiębiorstw, w tym z polskim kapitałem, które gwarantują najwyższy poziom wykonawstwa i biznesowej wiarygodności. Po trzecie, potencjalne dywidendy, które państwowi wykonawcy odprowadzaliby do budżetu państwa wydają się zbyt niskie, by mogło to stanowić jeden ze sposobów na podreperowanie państwowych finansów. Regularne dywidendy stara się wypłacać tylko Torpol. Trakcja od 2018 roku przynosi straty, a Polimex ostatnią dywidendę wypłacił w 2010 roku, chociaż z drugiej strony niewątpliwie ma on ma potencjał, by w przyszłości powrócić do dzielenia się zyskiem ze swoimi akcjonariuszami – zaznacza Kaźmierczak.